Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/302

Ta strona została uwierzytelniona.

Naówczas, gdy mi ją przywiózł, dzieckiem byłam i cieszyłam się nią, jak dziecię. Dziś ją łzami oblewam. Weź, kup, proszę!
Hrabia stał zadumany; wyjął sznur i poszedł z nim do okna. Brylanty świeciły cudnie, były najpiękniejszej wody i duże jak ziarna grochu, a sznur mógł dwa razy szyję opasać. Sam soliter w spięciu miał wartość wielką.
— Najniżej ceniąc — rzekł hrabia chłodno — mniej niż trzy tysiące dukatów dać nie można.
Loiska uderzyła w ręce białe, twarzyczka jej zarumieniła się i zajaśniała.
— Zbawisz mnie — rzekła — to rok życia w spokoju, rok szczęścia!
— Pani droga — odezwał się hrabia — pozwól sobie, w imię dawnej przyjaźni, zrobić uwagę, rzucić pytanie. Całe miasto wie, że starosta się w niej kocha, że dla niego wyrzekłaś się świata.
Loiska spuściła oczy.
— On jest bogaty, jakże pani możesz potrzebować?
Kasztelanicowa drżała, nie mogąc mówić długo; lecz dawna jej charakteru siła wróciła po chwili. Śmiało oczy podniosła na hrabiego.
— Tak, on jest bogaty i ja go kocham, ale chcę być tej miłości i tego człowieka godną. Nigdy nic nie przyjmę od niego; toby odebrało całą wartość mojemu przywiązaniu, toby je zabiło! Nigdy! nigdy! O! kochany przyjacielu, pozwól mi przemarzyć chwilę, być trochę szczęśliwą, podnieść się z te-