Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/305

Ta strona została uwierzytelniona.

Hrabia W. nie nalegał. Stało się, jak życzyła Loiska. Powóz zaszedł, włożono do niego szkatułkę, siadła zakwefiona i szepnęła pocichu, dokąd miał jechać woźnica.
W tej-że chwili ujrzał hrabia W. na drugiej stronie w ulicy stojącego, na kiju spartego człowieka, w którym poznawszy Barani kożuszek, przestraszony się cofnął.
Stary patrzył pilno, gdy do powozu wsiadała Loiska. Miał przy sobie chłopaka, odartego ulicznika, któremu nieznacznie wskazał odchodzącego fiakra. Chłopiec pobiegł za nim i w mgnieniu oka zręcznie z tyłu się uczepił, chwytając za resory. Odwrócił potem głowę ku Kożuszkowi i pokiwał nią, pokazując, jak się dobrze sprawił.
Biegł z początku, potem na rękach się dźwignął, nogi podniósł w górę i w najniewygodniejszem położeniu, wisząc tak uczepiony za fiakrem, razem z nim zniknął na zakręcie ulicy.
Stary pozostał w miejscu, jakby na powrót jego oczekiwał.






W alejach Ujazdowskich mało było naówczas domów i te, które tam urosły świeżo, naprędce sklecone, po większej części zajmowali restauratorowie i kawiarnie.
Wbok od głównej ulicy, wśród starych drzew, stał wysoko oparkaniony, niepozorny dworek. Kawał spory gruntu przy nim zdawna był sadem i ogrodem. Wśród grusz, jabłoni i dzikich drzew a krza-