Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/306

Ta strona została uwierzytelniona.

ków ukryty domek drewniany, niczyich oczów nie ściągał, bo nie mógł mieścić nikogo, oprócz właściciela ogrodu i tych, co mu posługiwali. Biedny był i zaniedbany; oprócz niegdyś pobielonych ram około drzwi i okien, innej ozdoby nie miał.
„Rustyk“ był, wedle ówczesnego wyrażenia, w całem znaczeniu. Lecz po za tą chatą ogrodniczą, zakryty gałęziami jabłoni i śliwek, opodal nieco, stał pawilon daleko czyściej i staranniej niedawno wybudowany, na którym już smak lepszy obecnego panowania trochę znać było.
Wznosił go nie prosty cieśla, ale zapewne architekt, który wedle pojęć ówczesnych, zamiast się do materyału drzewnego, z którego budował, zastosować, zapragnął nim mury udawać. Ganek podpierały drewniane kolumny, ściany z gzymsami małpowały kamień i cegłę. Zblakłe już malowania miały złudzenia dopełniać, lecz drzewo mściło się za lekceważenie i choć budowa była niestara, wychodziła z linij, świadcząc, że doznała gwałtu. Niemniej pawilon ten odosobniony wcale był dobrze utrzymany, czysty, a gdy z wiosną zakwitły dokoła drzewa, zazieleniały liście, przyleciały ptaszki, mogło w nim być miło siedzieć, jak w cichem gniazdku, w gałęziach ukrytem.
I było też tu cicho wistocie, bo oprócz starego ogrodnika, dwu jego pomocników, baby, co im jeść gotowała — nie widać było nikogo. Pawilon zdawał się zamieszkany, ale przez kogoś, co się w nim ukrywał i zamykał.
Czasem fiakr do wrót przywiózł młodego jego-