Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/307

Ta strona została uwierzytelniona.

mości, który, otulony płaszczem, natychmiast znikał za bramą; rzadziej jeszcze wyjeżdżała lub ukazywała się zakwefiona pani.
Było to teraz pomieszkanie tej lubiącej przepych, zabawy, świat i ludzi Loiski, która się tu kryła ze szczęściem swojem.
Starosta z największemi ostrożnościami przybywał do niej i tak samo się wykradał. Wierna Brysia i stary sługa składali cały dwór Loiski. Opłacano sowicie ogrodnikowi za najem pawilonu i obowiązano go do zachowania tajemnicy.
Nikt też tu nie zaglądał i niebardzo się domyślano istnienia pawilonu, wzniesionego przed dziesiątkiem lat dla równie tajemniczego schronienia jakiejś piękności, z którą król przed zazdrosnemi paniami ukrywać się musiał.
Loiska czuła się szczęśliwą, odrodzoną, a choć żywy jej temperament sprowadzał czasem chwilowe burze, następowało po nich lazurowe, wypogodzone niebo, tem piękniejsze jeszcze, że przez chwilę było zaćmione.
Starosta umiał tak jakoś pogodzić swe obowiązki społeczne z potrzebami serca, iż mu na oboje czasu stawało. Widywano go w Warszawie tam, gdzie być był powinien, nawet na wieczorach przy pięknych paniach, które, napróżno próbując go zbałamucić, cierpliwie czekały, aż się pierwsza fantazya młodzieńcza rozpryśnie.
Tytus bywał zawsze jeszcze u dawnego przyjaciela, starał się o odzyskanie zaufania, czynił małe przysługi, otrzymywał małe prezenta; ale o niczem