Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/308

Ta strona została uwierzytelniona.

nie wiedział, a niewiele mógł się domyśleć. Starosta, przewidując, że go szpiegować będą, umiał doskonale wymykać się, jak ścigany zając w polu.
Ciągnęło się tak wszystko bez zmiany aż do wiosny, gdy dnia jednego do Czeremechy wprost adresowana korespondencya przybyła umyślnym bojarem, wysłanym przez wojewodę.
Zawierała ona list do starosty, krótki i suchy, sub obedientia nakazujący natychmiastowy powrót do domu, bez żadnych zwłok i wymówek, a do Czeremechy rozkaz, aby po odebraniu instrukcyi pakować kazał i staroście wyjazdu odraczać nie dał, nawet gdyby był chory. Czeremecha przeląkł się odebranego pisma, w tak ostry sposób, z przebijającym się w niem gniewem, było ułożone. Sam pan wojewoda dyktował i podpisał.
Starosta, przeczytawszy list ojca, pobladł strasznie. Z listu można się było domyślać wielkiego nieukontentowania i pewno nie łaskawego w domu przyjęcia.
Czeremecha, patrząc na ukochanego swojego panicza, litość uczuł wielką; ale cóż ona znaczyła? co on mógł? Należało być posłusznym, lub narazić się na gniew starca, który słynął z surowości nieubłaganej.
Starosta, jak odrętwiały, nie mówił nic. Ręce mu zwisły, na czoło pot wystąpił, wargi pobielały.
— Niema rady — odezwał się marszałek — pakować trzeba natychmiast, a jutro rano w drogę.
I na to nie było odpowiedzi. Po chwili dopiero wstał z krzesła panicz, słabym głosem odezwał się,