Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/323

Ta strona została uwierzytelniona.

ocalić niema sposobu. Ja zdrów, syt, bogaty i szczęśliwy... czego chcieć?
Wziął się w boki i wstawszy z krzesła, podniósłszy poły, począł nogi ustawiać, jak do tańca
Księdzu patrzącemu na płacz się zbierało.
— Dawid tańcował przed arką — rzekł Kożuszek — i jabym mógł, idąc za jej pogrzebem, poskakać. A co?
— Panie Ambroży! panie Ambroży! — wołał ojciec Pankracy.
— Proszę! tylko bardzo proszę nie tytułować mnie wcale. Nie znam, nie wiem o żadnym panu Ambrożym. To był z kretesem głupi człek, który na jedną damę z faraona postawił całe życie l przegrał. Potem, żebyż był sobie w łeb wypalił, albo pod koło młyńskie się rzucił. Nie... dziecka żałował, a to...
I przerwał sobie nagle.
— Ojcze, jakeś mi był zawsze dobrym i łaskawym, pogrzeb żeby był suty, co się zowie.
— Ale co ci się śni? któż umarł?
— Jakto! wszystko generalnie umarło... Poczciwi ludzie co do nogi... szelmy tylko zostały... Umarł wstyd,honor zdechł, patryotyzm się zadławił własnym językiem... Pogrzeb żeby był suty... ja płacę. Taka blada leży, jak posąg ze słoniowej kości... i łzy na oczach jej przyschły... Biedne dziecko! Za grzechy matki, za głupotę moją... Wystaw sobie, spowiadać się chciała. Biegnę, patrzę... święty patron mój za rękę prowadzi ks. Marka