Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/324

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co pleciesz? — odparł Pankracy — gdzie Marek?
— Przyszedł pieszo, nie wiem, z Baru, czy z Horodyszcza, pobłogosławić Warszawie — mówił stary — ale jest. Przyprowadziłem go do jej łóżka, błagałem, aby cud zrobił; ale zapóźno było, a jam niegodny. Mój ojcze, pogrzeb żeby był suty. Trumna choćby srebrna — zapłacę.
Począł płakać trochę, siadł znużony, zmrużył oczy i wnet porwał się z krzykiem:
— Ratuj kto poczciw! Doktora! Lafontaine osioł!
Ojciec Pankracy, przystąpiwszy doń, za obie ręce ujął go i, żegnając krzyżem świętym, strofować zaczął.
— Nie buntuj się przeci Bogu, nie szalej. Ochłoń, odpocznij! Módl się
Widząc, że stary sam nie zbierze się na modlitwę, głośno zaczął odmawiać psalmy pokutne. Pierwsze ich wiersze stary zbywał milczeniem, potem ruszyły mu się usta, głos dobył z piersi i niewolniczo, posłusznie, uspokojony nieco, coraz wyraźniej powtarzał je za księdzem
Ojciec Pankracy zmiarkował, że dla uspokojenia ducha potrzeba było przedłużyć ile możności machinalne to mruczenie, które nie dopuszczało staremu szaleć i rozpaczać. Nadchodzącemu tymczasem braciszkowi szepnął, by po doktora posłano i Macieja sprowadzono
Dopóki trwało to odmawianie psalmów, stary zachowywał się spokojnie, jakby przykuty i znie-