obecnych to nie poznawał wcale i mówił do nich jak do obcych, to je sobie przypominał i mianował po nazwisku. Wola złamana nie opierała się nikomu; jak gdyby miał poczucie obowiązku posłuszeństwa, czynił co nakazano.
Nieustannie prawie mówił coś, potrzebował myśli swoje głośno wywoływać, lub choć sobie samemu mruczeć. Usta były w ciągłym ruchu, ręce im dopomagały.
Około południa Maciej podjął się, widząc go spokojniejszym, odwieźć do domu. Posłano dla większego bezpieczeństwa do Bonifratrów po brata Izydora, który miał pewne doświadczenie w obchodzeniu się z obłąkanymi.
Gdy mu powiedziano, że powinien jechać do domu, uśmiechnął się, utrzymując, że domu nie ma, ale się dał prowadzić, do fiakra posadzić i mrucząc a rękami poruszając, jechał.
Traf chciał, by właśnie od klasztoru odjeżdżając, kondukt pogrzebowy spotkali. Na widok trumny i żałobnych chorągwi rzucił się z powozu tak gwałtownie, iż Maciej z braciszkiem zaledwie go utrzymać mogli. Wołać począł, iż musi iść za pogrzebem, iż to jest jego obowiązek... rozpłakał się i ledwie dał zmusić do posłuszeństwa.
Gdy przybyli na Krochmalną ulicę i wprowadzono go do domu, gwałtem wyrwał się im z rąk, pobiegł w prawo i mimo oporu Macieja, zrzuciwszy z siebie suknię, przebrał się w Barani kożuszek
Dopiero w tym stroju dał się zaprowadzić na
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/326
Ta strona została uwierzytelniona.