ki, unikając tych miejsc które obudzić mogły wspomnienia.
W roku 1792 nie można już było pozwolić mu wychodzić na ulicę, gdyż gorączkowy stan miasta oddziaływał na chorego. Trzymano go w domu, strzegąc, aby nie dowiedział się o wypadkach, któreby zbyt poruszyć go mogły. Sprawy polityczne narodu, losy, jakim ulegał, obchodziły go zawsze mocno; o nich jeszcze mógł najzdrowiej mówić i najdłużej się niemi z całą przytomnością zajmować.
Wpadł potem w apatyę spokojną, która trwała do wiosny 1794 roku. Maciej nie zawsze potrzebował z nim chodzić: włóczył się sam, zimą i latem, zawsze w baranim kożuszku, wybierając miejsca, gdzie najwięcej osób i najgorętsze było życie. Znali go wszyscy, lubiło wielu, a szczególniej mieszczanie, pomniejsi urzędnicy, niektórzy wojskowi pozdrawiali go i chętnie rozpoczynali z nim gawędki. Była w tych rozmowach mieszanina rozsądku z fantazyą i rubasznością cyniczną, zabawna razem i smutna.
Pozostałe wrażenie, iż zepsuty świat większy pozbawił go szczęścia, a wpływem swym żonę mu i córkę pokalał, czyniło go nieprzyjacielem wszystkiego, co miało cechę pańską. Zaczepiał często jadących i przechadzających się takiemi sarkazmami i na ten sposób, jak w roku 1790. Lecz do szyderstw mieszały się teraz groźby. Powietrze przejęte było wyziewami nadchodzącej burzy; zwiastowały ją drgania konwulsyjne, jakby prądy elektryczne, przebiegające nawet umysły tych, co nieświadomi byli i obojętni na przyszłość.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/329
Ta strona została uwierzytelniona.