Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

spadającą, staruszek ów zamyślony, zapatrzony w ziemię, jak gdyby nic nie widział i nie słyszał, co się wkoło niego działo, dawał się szarpać maskom, krzyczeć sobie do uszów, potrącać z boku, chwytać za poły, urągać z siebie. Wśród tego zgiełku był jakby skamieniały boleścią i żółta twarz jego, wykrzywiona niby maska szyderska, wyzywała tłum, który ryczał ua różne głosy:
Barani kożuszek! Kożuszek barani!
Żebrak, którego znała cała Warszawa pod tem imieniem, od lat już kilku dawał się widzieć na ulicach, pod kościołami, w kościołach i w miejscach, w których się go najmniej spodziewać było można.
Znano go z tego, że chociaż żebrakiem się być zdawał, nie przyjmował od nikogo jałmużny, ale za każdą ofiarowaną sobie wywdzięczał się nauką moralną.
Wlepiał zwykle oczy w dającego ją i wybuchał śmiechem szyderskim, naigrawaniem, czasem niesłychanie zuchwałemi admonicyami, niekiedy grubiańskim morałem.
Z tego powodu uznano go waryatem, chociaż to, co mówił, było tylko nielitościwie ostrem, ale zawsze trafnem i rozumnem.
Nie wiedział nikt, ani kto był ten szalony Barani kożuszek, ani zkąd tu przybył. Obawiano się z nim spotykać, uciekano od niego, powtarzano jego apostrofy i sarkazmy, a nawet na rachunek jego tworzono je. Nigdy jednak dotąd żebrak ten nie ośmielił się wcisnąć na redutę Marwaniego, i widząc go tu, powątpiewali wszyscy, aby to był prawdziwy