Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

mu coś w uszy kłaść. Ten aż się zżyma i wyrywa, ale dokoła ścisk, nie może uciec, a wszyscy w śmiech... Musiał mu czemś dopiec, bo wojewodzic jak wściekły przebił się nareszcie i umknął. To był początek dopiero. Ledwie ten uszedł, żebrak już pochwycił i wziął na fundusz drugiego, nie mogłem poznać kogo. Publika aż ryczy... wszyscy uciekają ze strachu. Wtem wpadła mu w oczy królowa w klejnotach. Począł się w nią niezmiernie uparcie wpatrywać i głowę przerzucać z ramienia na ramię. Ta go jeszcze nie widziała. Stał niedaleko jakiś jegomość, zdaje mi się, że W... Naprzód się przysunął do niego.
— Dobry wieczór. — Ten zmilczał dumnie...
— Jakże tam szansa służy — rzekł — po tej wenie, którąś jegomość miał w Paryżu? Pono przywiezione klejnoty królewskie tu się rozlezą po ladajakich szyjach i ramionach. Ale co tam zważać na to: odegrasz się jegomość. A od czego volta?
Zrobił ruch ręką. Zaczepiony popchnął żebraka i odsunął się. Przystąpił wtedy Barani kożuszek do onej królowej, ale słyszeć nie mogłem, co do niej mówił. Widziałem tylko jak się jej pokłonił szydersko i, ręką wywijając, począł sypać wyrazami z największą gwałtownością, a publika mu wtórować śmiechem. Królowa stała jak na mękach... Szyja i plecy krwią sią oblały. Zaczęła się rzucać, ale żebrak nie ustępował; z zajadłością za cofającą się podchodził, śmiejąc się sam na całe gardło i w drugich wywołując śmiechy. Litość brała, tak męczył tę nieszczęśliwą. Myślałem, że padnie trupem. Zakrywała sobie oczy, uszy — ten wrzeszczał, miotał się i nie