Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

ło, póki znów nie ozwały się skrzypki, basetle, pisk masek, gwar i śmiechy.
— Ja powiadam — odezwał się hrabia, ochłonąwszy nieco — że to jest niepojęta zuchwałość i niesłychane niedbalstwo z drugiej strony, ażeby takiemu jakiemuś waryatowi dać wnijść na redutę i pluć w oczy światu całemu, a potem mu pozwolić wynijść bezkarnie. To tylko u nas, gdzie niema najmniejszego porządku, stać się mogło.
Starosta i pan Tytus stali niemi i zmarszczeni.
— Ale któż to jest taki? — począł panicz, usiłując odzyskać swobodę.
Hrabia Teofil, który rad był zbliżyć się do niego, natychmiast podchwycił:
— To nie jest prawdziwy Barani kożuszek — zawołał — tamten nie bywa tak zuchwałym. Ja go widywałem. To maska... i odkryje się, kto ją włożył.
— A ja hrabiemu powiadam — wtrącił Tytus, który zawsze chciał być jak najlepiej informowanym — że tak się przebrać niktby nie mógł. To były jego prawdziwe łachmany. Nikt w świecie, nawet dla przyjemności spłatania figla, nie włożyłby na siebie tego śmierdzącego kubraka. Prawda, że książę Adam raz się za astrologa, czy wróżbitę przebrał, aby damy zaintrygować...
— Na złośliwych dowcipnisiach u nas nie zbywa — podchwycił hrabia — to była maska.
Ktoś nieznajomy zupełnie z tłumu, słysząc to, głosem spokojnym wmieszał się do rozmowy:
— Nie jeden raz, ale razy z dziesięć, o białym dniu, około zamku, u bramy krakowskiej, pod Bernar-