Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/49

Ta strona została uwierzytelniona.

dynami spotykałem się z Baranim kożuszkiem i dobrze mu się przyglądałem. Mogę zaręczyć, że to nie fałszowany, ale prawdziwy. Głos jego pamiętam.
— Ale tak! — potwierdził Tytus z wielką pewnością siebie.
Hrabia, nie chcąc się spierać, ramionami poruszył.
— Przecież, kiedy acan dobrodziej ciekawym go byłeś — odparł — musisz o nim coś więcej wiedzieć niż my. Kto to jest? co za dyabeł?
Nieznajomy, człek podżyły, dosyć poważny, bez maski, w stroju polskim, niewykwintnym, którego obecność na reducie nie dawała się tłumaczyć fizyognomią — odpowiedział zimno:
— Nikt tego nie odgadnie.
Wszyscy zwrócili nań oczy.
Pan Tytus z pewną zazdrością i z rodzajem szyderstwa spoglądał na nieznajomego, przypatrując mu się bacznie.
— To tak, jakbyś waćpan twierdził, panie Bącik — że waćpana tu nikt nie zna i nie wie, po co przyszedłeś na redutę.
Ubodnięty i wymienieniem swego nazwiska i sarkazmem Tytusa, ów nazwany Bącikiem obruszył się mocno i zaperzył.
— A cóż komu do tego po co ja idę na redutę? — odpalił. — Albo to mi nie wolno? Cóżemto ja gorszy od innych? Waćpana ojciec...
Miał coś nieprzyjemnego powiedzieć panu Tytusowi, który przewidziawszy to, przerwał mu:
— Nie gniewajże się. Nikt waćpanu reduty nie broni — rzekł. — Ale jak to można twierdzić, że