zwracają wcale uwagi. Kilka kolumn z przodu, facyata z armaturą lub herbami, czasem dwa przyczepione po bokach skrzydła pałac stanowiły.
Tak zwanych pałaców była liczba wielka. Ten, o którym mowa, należał do najskromniejszych. Rodzina, której nosił nazwisko, mieszkała wówczas za granicą, a pałac wynajmowano.
Pani Loiska (bo tak Aloizę powszechnie zwano) zajmowała tu całe pierwsze piętro, miała połowę stajen i ogród latem do wyłącznej swej dyspozycyi. Dół pałacu, ekscypowany dla dziedzica, mieścił w sobie jego kancelaryę, plenipotenta, służbę, zupełnie tu niepotrzebną, i rezydentów wszelkiej maści.
Drugie piętro wynajmowano lokatorom, którzy tak mało się pokazywali i czuć dawali, że o nich całkiem można było zapomnieć.
Wyglądający oknem powozu Tytus z wielkim tryumfem wskazał, iż go rachuby nie omyliły. We wszystkich oknach pierwszego piętra świeciło się rzęsiście. Przez otwarte drzwi sieni na dole widać było schody, także oświetlone.
Powóz zatrzymał się u ganku. Trzej panowie z hajdukiem, który na ich płaszczach miał się znowu do wygodnego spoczynku w antykamerze usłać, weszli na schody.
Na pierwszem piętrze znaleźli służbę i właśnie zimne półmiski wnoszono do jadalni. Tytus, który swojego przywileju przedstawienia gospodyni domu starosty nie myślał ustępować hrabiemu, wiódł go pod rękę.
Apartamenty, zwłaszcza przy świetle, przedstawiały się bardzo pięknie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.