Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.

Prócz tego, po scenie tak przykrej na maskaradzie piękna Loiska nie mogłaby być, nawet największą moc mając nad sobą, tak roztrzpiotaną, wesołą i mieć oblicze tak wypogodzone.
Twarzyczka przeszła oczekiwanie pana starosty; była nietylko piękną, ale rozumną, dowcipną i uroku niezwyciężonego.
Para oczów ciemnych, ogromnych, śmiałych jak dwaj rabusie, nadawała fizyognomii wyraz nadzwyczajnej bystrości i przenikliwości. Uśmiech był wypieszczony, słodki, a razem niedostrzeżenie szyderski. Płeć tylko nadzwyczajna swą świeźością i białością przypominała widzianą na balu.
Tytus bardzo zręcznie przedstawił starostę, na siebie i hrabiego składając winę, że się w porze tak niewłaściwej ośmielili i t. d.
Gosposia przerwała im uśmiechem i głosem melodyjnym, jakby śpiewała piosenkę:
— Ale proszę wcale się nie tłomaczyć! To właśnie pora najprzyzwoitsza. Bawić się można tylko nocą; w dzień śpią przyzwoici ludzie. Przytem hrabia W. trzyma bank u mnie dla zabawy mojej, a gra wszystko tłomaczy.
Starosta od pierwszej chwili był już pod urokiem czarodziejki, która doskonale o tem wiedziała. Podała mu rękę, zapominając o hrabi i Tytusie, i zaprowadziła do pokoju, w którym grano. Tu kilkanaście osób z taką namiętnością zatopionych było w faraonie, iż nikt się, słysząc wchodzących, nie zwrócił nawet.
Ciągnący bank hr. W., na którego spojrzał starosta, szukając w nim tego, który towarzyszył kró-