Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

tarkę, w niej jeszcze łojówki zostało, i kopnął się napowrót do Marwaniogo.
Kożuszek tymczasem niepostrzeżony, mimo nocy ciemnej nie potrzebując się przypatrywać dobrze znanej drodze pod parkanami, szedł dalej Krochmalną ulicą. Tu, wśród drewnianych domostw po większej części, stała odosobniona jednopiętrowa kamieniczka, która nad niemi górowała.
W oknach pięterka jej nie było światła; dolne, okiennicami nieszczelnie pozasłaniane, po lewej stronie światełka z wewnątrz przepuszczały. Staruszek cicho się zbliżył do drzwi, klucza dobył z kieszeni, otworzył, wszedł i zamiast w lewo, obmacawszy drzwi, skierował się na prawą stronę. Nie potrzebował, aby mu świecono do otwierania, znając dobrze miejscowość.
Izba, do której wszedł, była ciemna, ale i tu omackiem stary na kominie krzesiwo znalazł, hubkę i siarką napuszczone drewienka. Wprędce zaświeciła hubka, zapaliła się siarkowana drzazga, a od niej świeca na kominie przygotowana.
Gdy się rozjaśniło w izbie, można w niej było dostrzedz tapczan niezasłany niczem, na którym odzież jakaś złożona było, stolik przy ścianie z różnemi na nim gratami, ławę zapyloną i podłogę nieumiataną oddawna. Była to pustka, a chłód w niej przejmujący kazał się domyślać, iż jej nie zamieszkiwano.
Stary, wszedłszy, zrzucił z siebie natychmiast obmokły kożuszek, który na ścianie, obok dwóch zupełnie mu podobnych, powiesił. Siadł na tapczanie, zdejmując z nóg zbłocone obówie, które przygoto-