Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

szlachcica, napół żołnierza krwią i postawą, szerokiej piersi, silnej dłoni, lecz złagodniały, jakby wpływem epoki, wśród której żyć mu przyszło. Ubiór polski niewykwintny, ale od sajety i jedwabiu, dowodził dostatku.
Nie był to pierwszy lepszy. Maciej kłaniał mu się z respektem wielkim, drzwi szeroko, nie oznajmując go, otworzył i wprowadził do bawialni.
Z sypialnej izby natychmiast wyszedł stary, który już był ubrany po wczorajszemu. Postrzegłszy gościa, dość żywo i z uprzejmym twarzy wyrazem podszedł ku niemu. Ścisnęli się za ręce.
Maciej natychmiast zniknął i kroki jego na schodach słychać było.
Przybyły gość, zaproszony, zajął miejsce na sofie, stary siadł przy nim na krześle.
— Nic nowego? — zapytał gospodarz po chwili.
— Owszem, nowin jest dużo — odezwał się przybyły. — Nie wszystkie dobre, pewnie połowa nieprawdziwych, bo się one na bruku naszym rodzą, jąk grzyby po deszczu; ale... próżniacy i plotkarze mają czem żyć.
Spojrzeli na siebie:
— Ja się pana pisarza o te brukowe efemerydy nie pytam — rzekł Kożuszek. — Cóż... u nas!
— Zbliżamy się do celu — szepnął pisarz.
— A król? — zapytał gospodarz.
Nastąpiła chwila długiego milczenia. Zapytany westchnął.
— Król... król — począł powoli. — A! dużoby o nim mówić potrzeba. Niepodobna nie uledz urokowi tego człowieka, ktokolwiek się doń zbliży. Naj-