czasów godny charakter stoi na czele. Małachowskiemu nic ująć nie można, oprócz, że poczciwski głowy wcale nie ma i że zamiast, coby on was miał prowadzić, wy jego prowadzicie, chociaż się mu zdaje, że on to robi, co mu zręcznie podszeptują. Cienia w nim niema somolubstwa, prywaty... ale cnotą swą dumny, a ślepy.
— Zaręczam wam, że widzi to dobrze, iż reforma nas tylko zbawi — rzekł pisarz.
— Lecz onby jej nawet, i listy Kołłątaja przeczytawszy, nie wymyślił — dokończył stary. — Co się tyczy księcia Kaźmirza...
Tu pisarz mu podchwycił:
— To także szlachetny charakter.
Starzec się wykrzywił.
— Pieszczoszek matczyn — no, i hetmana siostrzeniec — rzekł. — Powiedz mi asindziej, ile razy naczczo był w Izbie?
Pisarz śmiał się.
— Co nie przeszkadza — wtrącił — że tęgą mowę palnie, głowę sobie zmywszy zimną wodą. We drzwiach zwykle, gdy ze śniadania przychodził, łapią go nasi. „Książę masz mówić!“ — Ba! o czemże? — „Poprzesz silnie stutysięczną aukcyę wojska.“ — Ale głowa moja! — „To nic, jeszcze jest pół godziny czasu.“ I książę tnie mowę z zapałem, ze świetnością, z gorącością ponczu burgundzkiego.
— Ale zlitujcie się — przerwał Kożuszek — ten, żebyście go na nie wiem co zaklęli, gdy pałkę zaleje, przed matką lub wujem wyspowiada się z projektowanej ustawy i wszystko w łeb weźmie.
— Ale, mój dobrodzieju — zawołał pisarz we-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.