Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

Pisarz zadumał się.
— Średnia klasa, lud — przebąknął nieśmiało.
— Obojga niema — zawołał stary. — Dekert nie stworzy jednej, a książę Stanisław z Brzostowskim drugiego. Lat, wieków potrzeba, aby się to wyrobiło, czego tylko jest ślepy zawiązek, a tymczasem co zbudujecie na tych, którzy nie patrzą zkąd płeniądze biorą, którzy w służbie rzeczypospolitej obcych mocarstw tytułują się generałami i pułkownikami, a byle im dano wysokie stanowisko, wszystko za nie sprzedadzą?
— Pan bo widzisz wszystko w zbyt czarnych barwach — zawołał pisarz. — Sam przyznajesz, że jest poczucie potrzeby reform, instynkt szlachetny, do ofiar gotowość. Powoli poprawimy się.
— Nie, nie! — rzekł uparty Kożuszek — nie! poprawimy się dopiero, gdy legniemy pod razami, gdy nas gruzy przysypią, gdy prorocze słowa Skargi i Jana Każmierza się sprawdzą. Bądź wola Twoja!
Głowę pochylił stary; ale po chwili podniósł ją nagle z twarzą wypogodzoną i zawołał z zapałem:
— Bądź co bądź, pisarzu, usque ad finem róbmy każdy swą powinność. Gdy twierdza jest oblężoną, choć niema najmniejszej nadziei obrony, ani odsieczy, żołnierz poczciwy walczy do ostatka i daje się zabić na wałach. Tak i my: jedni w sejmie, drudzy w ulicy, trzeci na kazalnicy, inni w szkole... powinniśmy czynić, co do nas należy.
Pisarz się podniósł z sofy, dobył jakiegoś świstka i począł czytać satyryczne wierszyki, które te-