Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

go dnia w fiakrach i na ławkach Saskiego ogrodu rozrzucone były. Śmiał się z nich, czytając, a i staruszek rad im był. Uderzył ręką po papierze.
— I to się przyda — rzekł. — Ten, co to pisał, zdało mu się, że złości swej dogodził, a sam nie wiedział o tem, że moralności mimowiedzy służy. I koncept niekiedy oczy otwiera. Mówią, że natura maxime miranda in minimis, a ja mówię, że Pan Bóg najcudowniejszy, gdy przez błaznów uczy filozofów i statystów rozumu.
Pisarzowi już pilno było; poszeptali coś z sobą, wymienili papiery jakieś, gospodarz na zegarek spojrzał i gościa do przedpokoju przeprowadził, powołując Macieja do siebie. Lecz właśnie kiedy ten pisarzowi drzwi otwierał, aby je za nim zaryglować, ukazał się w progu ich, w czarnym płaszczu z puszką blaszaną pod szkaplerzem, braciszek od Bonifratrów po kweście.
Ponieważ gość wychodził z domu, kwestarzowi zamknąć drzwi przed nosem nie wypadało; oprócz tego przyjęto za regułę, że chodzących za jałmużną, gdy pan był w domu, puszczano. Wskazał więc stary Maciej braciszkowi na schody, a ten puszki swej dobywszy z pod sukni, powoli wszedł na nie i do salki, w której się jeszcze stary znajdował. Zobaczywszy kwestarza, sięgnął po sakiewkę; lecz Bonifrater, który już był wyciągnął puszkę, spojrzawszy na twarz gospodarza, w którą się wpatrzył z wyrazem niezmiernego podziwienia, stanął jak osłupiały. Ręka wyciągnięta z puszką drżała, na