Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

twarzy jego malowało się niedowierzanie, zdumienie, ciekawość, prawie przestrach.
Usta otworzył i poczętej prośby o datek dla szpitala nie umiał dokończyć.
Stary postrzegł to.
— Co się tak, braciszku, wpatrujesz we mnie? — rzekł trochę zmienionym głosem.
Braciszek, posłyszawszy mowę, jeszcze dziwaczniejszą twarz zrobił.
Stary począł się uśmiechać.
— Co we mnie znajdujesz tak dziwnego? — wyjąknął, rzucając dwuzłotówkę w skarbonę.
— Jaśnie wielmożny pan przebaczy mi — odezwał się pokornie Bonifrater. — Głupie oczy moje, nie wiedzieć, co im się przywidziało.
— Hm, cóż takiego? co? — zamruczał, trochę się zasępiając, stary — radbym wiedzieć.
— Bez urazy, niech pan daruje... osobliwe podobieństwo — mówił Bonifrater. — Ale bo nawet i w głosie.
— Do kogo? — szepnął markotno gospodarz.
— Wstyd wyznać — mówił, śmiejąc się, brat — do tego waryata, co go zowią Baranim kożuszkiem.
Gospodarz zaczął się śmiać na głos i wziął się aż w boki, ale mu się brwi ściągnęły i usta zdawały się gniewem kurczyć.
— A toś mi pochlebne znalazł podobieństwo do jakiegoś włóczęgi! — zawołał. — Barani kożuszek... cóż toto jest?
— At, fiksat, którego do ciupy zamknąć warto, a zimną go wodą oblewać — rzekł Bonifrater. — Ja z nim często u furty baraszkuję; ale to zajadła żmija,