o! i nie głupi, jak wszyscy waryaci, w których głowie rozum niekiedy pobłyskuje. Nikomu nie daruje, szydzi, żga, wyśmiewa...
— Hm, hm! — rzekł stary. — A nic do rzeczy? bez sensu?
— No, nie można powiedzieć, aby od rzeczy plótł — odparł Bonifrater — tylko zły jest i kąsa, a to też fiksacya, bo go za to prędzej, czy później albo zamkną, albo wyświecą.
Gospodarz stał chwilę zamyślony.
— Możebyś się kieliszek wódki napił? — odezwał się, idąc do drugiego pokoju i przynosząc flaszkę z sobą. — A proszę was, o takiem jakiemś podobieństwie, któreście upatrzyli między mną...
Tu się począł śmiać. Bonifrater protestował, kieliszek biorąc do ręki.
— Ja przecież od lat wielu jestem mieszczaninem stołecznego j. k. mości miasta Warszawy i mam tu, jak widzicie, posesyę własną, a brata, ani swata w całem mieście nie znam.
Braciszek się uniewinniał.
— Pan mi daruje... at, stare oczy. Nawet pan słuszniejszego wzrostu i tylko te siwe włosy i broda...
— Aleś bo mnie nieosobliwie zaszczycił! — dodał, żegnając się już, stary.
Bonifrater, usta otarłszy po wódce, z nizkim ukłonem do drzwi już uchodził, a stary, flaszkę odniósłszy, zadumany powrócił do jadalnego pokoju.
Maciej stał w progu. Poszeptali coś z sobą pocichu. Stary zszedł ze schodów sam, skierował się do izby, w której wczoraj złożył swe maskaradowe przebranie i zamknął się w niej na czas jakiś. Ma-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.