być na pańskiej stopie. I tu więc dopiero o południu dniało.
Lecz nazajutrz po bytności pana starosty i reducie Loiska wyjątkowo wstała wcześniej, włożyła turecki szlafroczek i do niego dobrane pantofelki cudnie haftowane i włosy śliczne przewiązała wstążką. Zdawała się oczekiwać na kogoś.
Otyła, ospowata, bardzo, mimo tuszy, fertyczna sługa faworyta, panna Brygita, Brysią poufale zwana, kręciła się już około pani, która nieustannie czegoś potrzebowała.
W stroju tym porannym Loisce było cudnie. Z pod szlafroczka rozpiętego widać było spódniczkę białą jak śnieg, całą naszywaną szlarkami i falbanami haftowanemi misternie. Z pod szerokich rękawów wystające rączki z paluszkami długiemi, jakby wytoczonemi, zdały się do całowania stworzone.
Przeglądała się w lustrze, zawieszonem naprzeciw berżerki, w której siedziała z tem zadowoleniem, jakiego doświadczają piękne panie, gdy zrana odświeży je sen, zarumieni i odmłodzi. A ona nie potrzebowała jeszcze odmłodzenia; wiek nie ośmielił się na tem obliczu marmurowem zapisać daty żadnej. Zdawała się jakby urodzoną wczoraj i na nieśmiertelność przeznaczoną. Patrząc na nią, niepodobna było przypuścić, aby kiedy zestarzeć się mogła.
Uśmiechała się do twarzyczki swej w lustrze, zdając się mówić do siebie: Któż ci się oprzeć potrafi?
Młodość tę i świeżość winną była może Loiska temu, że nigdy niczego nie brała mocno do serca. Nie umiała kochać i pocichu śmiała się z tych, co się kochali, zakochiwali, lub szaleli z miłości. Ale
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.