Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.

między siebie i — gdzieś się podziewa. Jest czasem w kilku miejscach razem, a nigdzie go pochwycić nie można.
Loiska śmiać się zaczęła.
— Ale cóż-bo za bajki mi prawisz, jak dziecku! proszę cię — zawołała. — To chyba wasze lenistwo, lub... nie wiem już co... Masz swych ludzi, ja naznaczę nagrodę temu, co go pochwyci... a wówczas... rozumiesz — dodała z gniewem w głosie — możecie osądzić go i zamknąć na wieki, możecie go kazać powiesić, bo to zbójca!
Z politowaniem, ale chłodnem, słuchał pułkownik.
— Królowo moja — odparł, cedząc — jakże-bo ci łatwo wszystko! Brać, wiązać, wieszać... Prawda, nawykłaś, śliczna despotko, robić, co ci się zamarzy, posłuszni ci wszyscy; ale... nam nie tak idzie, jak tobie. Są, na nieszczęście, prawa, klauzury... i — mówmy szczerze — to nie jest żaden taki Barani kożuszek, jak ci się zdaje, w tem się coś ukrywa.
— Tembardziej wam — dodała Loiska — potrzeba odsłonić tę czarną tajemnicę. Ja przychodzę w pomoc.
Szarpnęła szufladkę stoliczka, aż stojąca na niej filiżanka z niedopitą czekoladą zadzwoniła, dobyła rulonik i gwałtem go wcisnęła w rękę pułkownikowi.
— To dla tego, który pochwyci tego łajdaka. Pułkowniku, ja muszę wiedzieć, kto on jest i kto go na mnie nasadził.
— Królowo moja — cicho odpowiedział pułkownik, trzymając jeszcze rulon w ręku. — Wistocie dajesz mi polecenie, którego trudności nie oceniasz. Mu-