Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

Tytus się domyślił, że się go pozbyć chciano.
— Żegnam panią — rzekł — i polecam się lepszemu jej humorowi.
Na tem skończyła się rozmowa, dosyć dla obojga niemiła.
Po wyjściu jego gospodyni radziła się zegarka, czy nie czasby było myśleć o fryzurze i toalecie, gdy Brysia przyszła jej coś szepnąć do ucha.
— Prosić — odparła Loiska.
Znów temi drzwiczkami, któremi wchodził pułkownik, wsunął się ogromnego wzrostu, twarzy polskiej, pięknej, ale wyżytej, zniszczonej, obrzękłej, jakby niewyspanej, mężczyzna w stroju francuskim, niedbale włożonym, niezmiernie pańsko, butno i zuchwale wyglądający. Niepospolite to były rysy tem, czem je uczyniła natura i czem je potem zrobiło życie. Najszlachetniejszy materyał z rąk Bożych wyszedł i został jakby przez nieudolnego kunsztmistrza w obrzydły sposób zeszpecony.
Wyraz rycerski mieszał się tu z cynicznym, rozum przeradzał w szyderstwo bezmyślne, męztwo przetworzyło się w zapalczywość ślepą. Piękne oczy niebieskie miały to spojrzenie, jakie im nadaje prawie zawsze nałóg upajania się... patrzyły szklisto.
Wszedł on tu, jakby do gospody, nie okazując wcale respektu dla gospodyni, z poufałem lekceważeniem. Kapelusz zdjął dopiero, zobaczywszy panią, uśmiechnął się, kiwając jej głową, i bez powitania prawie rzucił się całym ciężarem, dosyć już ciężkiego ciała, na krzesło, ukazując na drugie drzwi, aby ich od natrętów pilnowano.