waną, miała jakąś postać i twarz męczennicy... Uśmiech rzadko się zjawiał na jej ustach, wesołość nosiła czasem, ale przybraną, wymuszoną, a gdy sądziła, że ludzie jej nie widzą, podobniejszą była do posągu martwego, niż do żywej istoty... niż do tak szczęśliwej, jaką być była powinna.
Książę wojewoda był też postacią niepospolitą, wyjątkową. Zwano go oryginałem, ale szanowano powszechnie. Robił wiele dobrego, nosił imię dostojne... nie splamił się niczem, a choć przyjaciół nie miał, nie mógł też mieć niechętnych — życzliwych liczył, ilu znajomych. Pięknego imienia starożytnego, pan ogromnej fortuny, którą jednak nierychło odziedziczył całą, bo był najmłodszym z rodzeństwa i począł życie od tego, że myślał obrać sobie stan duchowny; książę wojewoda zapisał się był później do zakonu Maltańskiego, ale straciwszy z kolei wszystkich trzech starszych braci, powrócił do kraju i do majątku, zmuszony tylko jako spadkobierca rodziny.
Od młodu prawie bawiąc w Rzymie i we Włoszech, odwykł był od kraju i, jak mówiono, nie bardzo chętnie wracał do nowego życia i nowych obowiązków.
Człowiek był na pozór chłodny, poważny, milczący, ale ci, co go znali, przebąkiwali, iż był energicznym i gwałtownym, umiejącym tylko panować nad sobą.
Wychwalano jego dobroczynność, wspaniałość i poczucie godności swej, posunięte aż do przesady może, czasem do śmieszności. Czuł on się tak bardzo potomkiem wielkiego rodu, iż zdawało się chwilami, że zarazem miał się za istotę wybraną, wyjątkową, z łaski bożej przeznaczoną do reprezentowania kilkuwiekowej tradycyi.
Dwór jego na wsi, zarówno i w Warszawie urządzony był z etykietą i ceremoniałem tak ścisłym, jaki się zaledwo na monarchicznych dworach spotyka. Trzymał marszałka dworu, miał jakiegoś mistrza obrzędów, dworzan, paziów; przestrzegano ściśle, kto zająć mógł u niego fotel, krzesło lub taboret. Gdy przypadek nastręczył u stołu doktora nieszlachcica, lub codzoziemca bez herbu, książę wojewoda, przez grzeczność udając chorego, do obiadu nie siadał. Znano go z tego, iż przy pierwszej znajomości dobadywał się zaraz prozapii, i nie prezen-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/107
Ta strona została uwierzytelniona.