Cała jej postać, posągowo zbudowana, zachwycała doskonałością kształtów; kibić, ramiona, czoło jasne, rączki maleńkie, warkocz czarny, który jej główkę swoim ciężarem uginał, smutny uśmiech ust jej różowych, w takiej były sprzeczności z tą ubogą izdebką, iż na pierwszy rzut oka posądzić ją było można, że tu przybyła tylko chwilowo.
Siedziała przecie w majestacie swym, tęskna, zadumana, robotę rzuciwszy... patrzyła na ogień a niekiedy wstrząsnęła śliczną głową, ruszyła ramionami... jakgdyby po cichu, w duszy z myślą się własną kłóciła.
Starsza kobieta co spojrzała na nią tajemnie, to spuściła oczy prędko, udając, że nie patrzy, nie widzi, nie domyśla się tej walki...
Jak ta postać królowej w nędznej izdebce, tak samo schronienie to oku obcego przedstawiało wiele zagadkowych sprzeczności. Była to ostatnia scena jakiegoś upadku.
Uboższą chatę trudno znaleźć nawet na wsi, gdzie o biedę i opuszczenie łatwo... Niegdyś może zaciszna i czysta, teraz zaniedbaną znać była od dawna, a nowi mieszańcy wzięli ją w spadku po ruinie, nie mając czem od zniszczenia dalszego ratować. Ściany były powypaczane, belki pogięte, gdzieniegdzie smugi czarne i zieleniejące poznaczyły, którędy deszcz przeciekał. Śnieg topniejący się wciskał... z pułapu poodpadały gliny, czarne w nim świeciły szpary, okna potłuczone pozatykane były drzewem, zielem, chustami... Jedno z nich tylko osłaniała przybita okiennica.
Z podłogi wygniłej zostały szczątki tylko powypełniane gliną wilgotną, ubitą; przez drzwi, któremi wiatr rzucał, wdzierał się chłód, wiała burza, kręcąc dymem w kominie, chwilami wybiegającym na izbę... Wszystko to było nad wyraz nędzne, bo świadczyło o rozpaczy, która się ratować i podźwignąć nie umie.
Wśród nędzy tej wszakże — sprzęty niektóre, dro-