z sobą lat kilkadziesiąt, a dzięki Bogu, nie mieliśmy powodu uskarżania się na siebie... ale ludzie o tem nie wiedzą, a świat jest zepsuty... któż im zabroni mówić, naprzykład, że to może być córka w. ks. mości?
— Córka moja? — wykrzyknęła księżna, załamując ręce i cofając się o krok. Książę śmiał się sucho, patrząc w jej oczy z uporem jakimś dziwnym.
— O! o! ależ nie ja to przecież mówię! — zawołał — głupi to mogą mówić... podli, nikczemni...
— A, mości książę, cóż ja na to poradzić mogę! — odparła księżna spokojniej.
— Ja też nie po radę przyszedłem do w. ks. mości, ale z radą... Wasza ks. mość naturalnie możesz być także ciekawą, możesz chcieć się zająć losem tej dziewczyny, która, jak słychać, jest biedna, bardzo biedna... córka jakiegoś oficyalisty ze wsi, czy coś podobnego... Otóż, gdybyś wasza ks. mość okazała najmniejszą ciekawość, interesowanie się utwierdziłoby te pogłoski... a przyznam się waszej książęcej mości, że byłoby mi to bardzo — powtarzam, bardzo nieprzyjemnem.
Książę, mówiąc to, zagryzł wargi. Surowe wejrzenie na żonę reszty dokonało.
Księżna siedziała blada, jak marmur, ale zastygła i nieruchoma.
— Możesz wasza ks. mość być pewnym — rzekła po chwili, z ciężkością dobywając głosu — że jego imienia i sławy nie narażę... dla dogodzenia mojej ciekawości.
— Otóż chodziło mi tylko o to — dodał książę.
— Ale z mojej strony, mości książę — odezwała się z widocznym wysiłkiem księżna, biorąc rękę męża, i całując ją z uszanowaniem niewolnicy — pozwól się prosić, abyś przez zbytnią drażliwość nie myślał na tej nieszczęśliwej a niewinnej istocie mścić się fatalnego do mnie podobieństwa.
Książę zagryzł znowu wargi.
— O! cóż za myśl! — zawołał — co znowu za myśl!
Spojrzeli na siebie, nastąpiło milczenie. Książę wstał, jakby się sposobił do wyjścia.
— Dajesz mi na to twe słowo książęce? — spytała żona.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.