Tymczasem upragniona wiosna powoli nadchodziła, a czekała tylko zaczajona pierwszych skowronków dzwonka, aby uśmiechnięta wzlecieć nad ziemię.
Dla tych nawet, co od dawna przywykli byli do życia stolicy, często gorączkowemi chwilami przerywanego, wzbierającego jakąś namiętnością, Warszawa przedstawiała w przeddzień wiosny 1794 r. obraz tak niezwyczajny, jakiemu podobnego nie pamiętali ludzie. Nie można go było porównać do wilii konfederacyi barskiej, do żadnego z tych przesileń, które przeżyto. Na pozór szło życie trybem powszednim, ale z łona ludności stołecznej buchały jakby mimowolne oznaki niecierpliwości.
Ale w rzeczy — poselstwo, rozgałęzione mając stosunki, czerpało otuchę z tego, iż naród steroryzowany na nic się nie ośmieli, przekonawszy się, iż wszędzie czuwa pilne Rosyi oko. Tymczasem aresztowano potrosze podejrzańszych, a czujność posługaczów i gorliwość ich się wzmogła... Donosy płynęły do ambasady... było ich tyle, iż połowa przynajmniej zdawała się ukutą dla zysku... I to uspokajało... Śmiano się z bałamutnych raportów.
Gdy się to działo, zbliżająca się wiosna i czas oznaczony przez Siechnowickiego na przybycie jego do Warszawy i Helenę napawały nadzieją, że zbawca zjawi się wreszcie. Cierpiała ona, bladła, wypłakiwała oczy, kryjąc się z bólem przed matką, nie mogąc się oprzeć starościnie i jenerałowi, którzy wymagali teraz, aby ciągle prawie przesiadywała z nimi. Puzonów wszystek czas wolny spędzał u starościny, starając się pochlebstwy i przysługami dziewczę oczarować i rozbroić. Nie mógł się wszakże pochwalić wielkiem powodzeniem.
Helena codzień prawie większy coraz doń wstręt czuła, wytłómaczyć go sobie nie umiejąc... Obywszy się z nim, śmielsza coraz, płaciła mu bardzo zimną grzecznością, trzymając zawsze w przyzwoitej odległości, której przekroczyć nie dozwalała. Za najmniejszą oznaką spo-