go zdziwiona; przestraszył ją swą twarzą trupią i oczyma czarnemi; na myśl jej jednak przyszło zaraz, iż to być może wysłaniec Siechnowickiego lub Kapostasa. Spytała więc cicho:
— Ale czy to nie omyłka? ze mną?
— Nie, nie — żywo odpowiedział mężczyzna, chwytając ją za rękę — mam z waćpanną pomówić dłużej... o bardzo ważnej rzeczy...
Dzień był dosyć pogodny poczynającej się wiosny, jeden z tych dni, zwiastunów ciepła, które zawodzą, prowadząc potem za sobą śniegi i chłody, wicher i burze, jakby pragnieniu życia urągać chciały.
— Ale gdzieżbyśmy pomówić mogli? — zapytała Hela — czy tu?
— Nie... Idź waćpanna do ogrodu... do ogrodu Mniszchów, jest otwarty, ja tam nadejdę.
Zdziwiona bardzo Helena skłoniła głowę i poszła powoli, nie domyślała się jednak nic złego... zatrwożyło ją tylko, że mężczyzna ów znikł natychmiast, skręciwszy nie wiedzieć gdzie.
Bramę ogrodu Mniszchów znalazła w istocie otwartą, w ogrodzie nie było prawie nikogo, oprócz ogrodników i stróżów, którzy zamiatali liście i pleśni zimowe. Zaledwie weszła w kasztanową ulicę, mężczyzna wysunął się z za marmurowego piedestału wazonu u wschodów... Z trwogą poczęła mu się teraz przypatrywać na nowo... Był wysoki, niemłody, twarzy zżółkłej i pomarszczonej, oczu straszliwie czarnych, zapadłych... których wyraz był ostry i przeszywający... W ustach zaciętych była duma i surowość... On także bacznie się w nią wpatrywał... Hela milczała.
— Przyszedłem tu — rzekł, wytrzymawszy nieco — dla waćpanny dobra i przestrogi. Ale naprzód mów mi szczerze i otwarcie, w jakiem jesteś położeniu... co wiesz o sobie i swem pochodzeniu?
Helena zawahała się, zdawało się jej, iż niepotrzebnie mówiłaby mu o sieroctwie. Odpowiedziała krótko, mianując się córką wdowy po urzędniku i t. p.
— Czy tak waćpannie mówili? — zapytał żółty — bo tak podobno nie jest.
Helena zasłoniła się i zamilkła.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.