— Ja? ja? — rzekł zdumiony wojewoda.
— Tak, zdaje mi się ku ogrodowi Mniszchów?
— To mi się może tak zdawało — podchwycił Puzonów, bo tożem się zdziwił... pieszo!! W. ks. mość nie lubisz puszczać się incognito.
— Nie lubię — odparł wojewoda.
Zamilki. Puzonów zwrócił jakoś uwagę na zbiór sztyletów.
— A widzę, żeś się pan jenerał przypatrywał mojemu zbiorkowi antyków... Jest ciekawy w istocie, bardzo rzadki, w całych Włoszech już dziś nie znajdzie nie podobnego. Nabyłem go kilkadziesiąt lat temu w Wenecyi, po sławnym dziwaku kolecyoniście... Później mi przyszła fantazya dokompletowania, to się tam z różnych kątów wywlekało.
Nie znam bardziej zabójczego narzędzia we wprawnej ręce... Włoch, jeśli nie może pchnąć, rzuca nóż i wbije go w piersi po rękojeść... Jest to sztuka... Obyczaje włoskie, krew południowa i sposób wojowania dawny broń tę bardzo wydoskonaliły.
— Czyby mnie chciał nastraszyć? — rzekł w duchu, burząc się, Rosyanin, a głośno dodał:
— Tak! było to niegdyś dobre... dziś lepszy pistolet a nawet szabla...
— Zapewne — odparł wojewoda — ale niektórymi z tych starych sztyletów nie potrzeba było ranić, dosyć dotknąć, zadrasnąć, by zadać śmierć... szybką jak piorun...
— O! to są stare bajki! — rzekł jenerał, patrząc na ścianę.
— Bajki nie-bajki... ja coś wiem o tem — śmiejąc się, odparł wojewoda.
— Przyznam się — śmiejąc się trochę, rzekł jenerał — że choć wierzę wojewodzie, ale sądzę, że się mylisz...
— Ja się nigdy nie mylę — poważnie odpowiedział wojewoda. — Chcesz pan, byśmy spróbowali?
— Jakto? spróbowali? — spytał Puzonów.
Wojewoda zadzwonił, wbiegł kamerdyner.
— Czy jeszcze nie struto tego biednego psa podwórzowego ze złamaną nogą, który się męczył i któremu kazałem dać truciznę? — spytał książę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.