Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

Puzonów chciał koniecznie czemś mu dokuczyć i po chwili dodał znowu sarkastycznym tonem:
— Tak dziś piękna pora, iż istotnie szkoda, żeś w. ks. mość nie użył przechadzki, tembardziej, że w ogrodzie Mniszchów byłbyś książę spotkał się z ową pięknością sławną, o której dziś paple cała Warszawa.
— Słyszałem i ja o niej — odrzekł zimno wojewoda — ludzie nawet powiadają, że ma być bardzo do księżnej wojewodziny podobna, ale to są plotkarze, którzy księżnej w tym wieku nie pamiętają...
— Wszakże Bacciarelli, malarz a znawca — przerwał jenerał.
— A! Bacciarelli — odparł wojewoda — zestarzał się. Dla niego teraz wszystkie kobiety są do siebie podobne, a w obrazach też jego zawsze jeden typ oklepany... jakiś ogólnik kobiety.
— Ja także — dodał zwolna Puzonów — byłem ciekawy widzieć to cudo piękności, i przyznam się w. ks. mości, żem je znalazł jeszcze większem, niżem się spodziewał, tak że się w niem zakochałem...
— A! — zawołał książę — i — i cóż?
— No, dotąd nic, tylko się kocham śmiertelnie... Gdyby to był wiek puginałów, m. książę, a natrafił się rywal natrętny, poszedłbym z nim na noże...
— O! o! to wiele! to wiele! — odparł, uśmiechając się, wojewoda — nie sądzę, żebyś pan tak się chciał kompromitować, choćby dla najcudniejszej twarzyczki prostej jakiejś dziewczyny.
Jenerał spojrzał na zegarek i wstał; książę wojewoda także.
— Życzę szczęścia w miłości! — rzekł ironicznie, uśmiechając się.
Pożegnali się, żartując wesoło, ale wejrzenie, którem się zmierzyli w progu, choć bardzo grzeczne, nie było zbyt życzliwe, w oczach błyskały płomienie.
Puzonów stąd wprost, rzuciwszy powóz w ulicy, pobiegł do starościny. Właśnie przed chwilą oznajmiła jej była Helena, że tego dnia zejść nie może i widzieć się z nią nie będzie ani z jenerałem. Na wstępie oznajmiła mu to Betina.
— O! wiem już co to jest! — zawołał gniewnie