Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

Napróżno śledzono i badano, kto mógł tu przynieść i postawić owo pudełko: nie widziano nikogo obcego w domu, sługa zaklinała się, że nikt nie wchodził. Słyszano tylko otwierające się drzwi, szelest, a potem szybki stuk jakby kogoś spadającego ze schodów. Stało się to podczas nieobecności Ksawerowej, gdy wybiegła rozpytywać w domu, czy kto nie widział wychodzącej Heli. Oprócz powozu, który odjechał z wieczora od starościny do miasta, zdawało się, że ani ona, ani nikt nie przekroczył bramy. Stróż się zaklinał, że jej wcale wczoraj w bramie nie spostrzegł.




XLV.

Ostatnie wypadki zaszły w wigilię kwietniej niedzieli 1794 r. W stolicy nie mogły one wielkiego uczynić wrażenia. Zniknięcie przypadkowe jednej biednej sieroty mogłoż dziwić lub mieć rozgłos, gdy przy Miodowej ulicy, pod mieszkaniem Igelströma, jęczało tylu więźniów, o których losie nikt nie wiedział!
Wzburzenie umysłów rosło z każdym dniem... ale pojedyńczych męczenników cierpienia nie obchodziły nikogo, bo na myśli było... wyzwolenie kraju.
Rozsiewana trwoga zwiększała się, rosła, jak olbrzymieje każda wieść w ustach tłumu.
Wojsk resztę, którą jeszcze rozpuszczać kazano z rozkazu ambasady, tulił każdy jako mógł, bo żołnierz niechętnie opuszczał szeregi, a rozdrażnione mieszczaństwo chwytało abszytowanych i przechowywało jako czeladź do lepszego czasu. Głuche wieści od Krakowa mówiły o przybyciu Kościuszki, o ogłoszeniu narodowego powstania, o odniesionych zwycięstwach. Śledzono pilnie tych, co je roznosić śmieli... co imię Madalińskiego lub Kościuszki wymówili przypadkiem nawet... w rozmowie...
Dość było spojrzeć na twarze ludu, na postawę wojska, na chmurne oblicza mieszczan i czeladzi, aby przeczuć, że chwila wybuchu się zbliża.
Igelström groził, gniewał się, niepokoił doniesieniami,