stolicy, ani jednego obcego żołnierza nie było już w niej z bronią w ręku. Dom przy Miodowej ulicy leżał w gruzach, spustoszony, zniszczony przez tłumy mściwe. Trupy wałem opasywały go dokoła. Po ulicach, w bramach, przed kościołem na Lesznie stosy napół obnażonych ciał czekały jeszcze pogrzebu... czuć było wyziewy krwi gdzieniegdzie zastygającej w rynsztokach.
Milczenie grobowe, rzadko okrzykiem przerywane, zalegało ulice... ale już zwolna otwierały się wrota, wracało uczucie bezpieczeństwa, a w progu kościołów, w których rzęsistem światłem otoczone ustawiono Groby Pańskie, skupiał się lud z bronią w ręku, od prochu i strzałów czarny, ociekły krwią... tryumfujący. Gdzieniegdzie trup, niesiony na barkach braci, lub ranny, na noszach dźwigany, przesuwał się otoczony ciekawymi, w tryumfie... Zielonemi gałęziami okrywano zwłoki poległych.
Noc nadchodziła, gdy wrota kamienicy przy ulicy Bielańskiej otwarły się powoli, mieszkańcy ogłodzeni szli w mieście szukać chleba, którego od dwóch dni nie pieczono, a więcej jeszcze wieści, których byli zgłodniali, wieści o braciach, krewnych, rodzinie... Dni te zdawały się długie jak wiek, i wiek istotnie przedzielał przeszłość od teraźniejszości. Dawno już stolica nie czuła się tak swobodną, tak szczęśliwą... Zbrojna pięść nie ciężyła na schylonym karku upokorzonych, zgniecionych mieszkańców; oddychano wolno... patrzano weselej. Ksawerowa, nie mogąc ani oddalić się od Julki, ani obejść się bez świeżego lekarstwa i pokarmu dla dziecka, wstała, szukając sposobu, by ją kto zastąpił w wycieczce do miasta. Ciężyło jej to życie, wzdychała zadumana, chodząc nie bardzo przytomnie od łóżka do okien... gdy nagle żywe kroki dały się słyszeć na schodach, drzwi otwarły się z trzaskiem... Ksawerowa krzyknęła...
Nie Helena żywa, ale widmo jej ukazało się na progu. Stała wryta, w podartych i zwalanych sukniach, okrwawiona, z włosem napół rozpuszczonym, z przerażającym, dzikim wyrazem na twarzy; w ręce drżącej trzymała karabin ciężki, który padł z brzękiem na ziemię.
Oczy jej błyskały ogniem, blade usta drgały, nie mogąc wymówić słowa... patrzyła i zdawała się nie wi-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.