Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

dzieć... Podniecona siłą, wpadła tu i, znalazłszy się wobec matki, osłabiona, nagle skłoniła się, pochyliła — upadła. Od dwóch dni oprócz wody nie miała nic w ustach.
Ksawerowa przybiegła do niej z rozwartemi rękami.
— Hela moja! Hela! — zawołała, rzucając się, by ją uścisnąć.
— Matko! nie dotykaj mnie! — rękami wyprężonemi odpychając ją, zawołała, jakby ocucona głosem Helena — nie tykaj mnie, zwalasz się! Zdala ode mnie... nie warta byłam progu tego przestąpić... ani was widzieć więcej, ale mnie serce ciągnęło...
— Cóż się stało z tobą? gdzie byłaś? — spytała Ksawerowa.
— Co mi się stało! — powtórzyła z egzaltacyą rozpaczliwą Helena. — A! dziki zwierz mnie pochwycił i pastwił się nade mną...
Łkanie głos jej stłumiło.
— Dziki zwierz... alem się pomściła na nich!
Chwyciła karabin upadły i uderzyła nim o ziemię.
— Widzicie — zawołała — zabijałam ich... zabiłam, nie wiem wielu... deptałam ich trupy, patrzyłam, jak konali, i śmiałam się. A! czemuż jego... jego nie mogłam schwytać i piersi mu rozedrzeć i zamordować tak, jak on mnie zamordował!
— Kogo? co ty mówisz? tyś obłąkana — krzyknęła Ksawerowa — opamiętaj się! Mój Boże... co się jej stało...
W tej chwili Julka rozbudzona porwała się z łóżeczka i przybiegła do Heli, chcąc ją uściskać... drżące jej rączki już się na szyję rzucały.
Ale i ją odepchnęła z lekka Helena.
— Dziecko moje... — wołała — nie dotykaj mnie... nie jestem już Helą, siostrą twoją, jestem biedną, nieszczęśliwą... zbroczoną... widzisz.... zwalaną, błoto i krew! krew i trupy!
I oczy zakrywszy rękami, płakać zaczęła.
Dziecię, nie rozumiejąc i nie słuchając tych wykrzyków boleści, gwałtownie rzuciło się jej na ramiona... Oczy Heli przymknęły się i twarzą padła na ziemię...
Naówczas dopiero spostrzegła Ksawerowa na odsłonionem prawem jej ramieniu chustę krwawą, którą było zawiązane... przez nią jeszcze sączyła się krew... z rany...