usta moje wyrazy te wymówić zdołały — jakaś potęga niezwalczona odbierała mi władzę i zmysły, w ostatku mgła czarna przesunęła mi się przed oczyma... straciłam zupełnie przytomność...
Co później działo się ze mną... ja nie wiem...
Gdym z bólem głowy okropnym obudziła się ze snu i usiłowała otworzyć oczy, chora... zdrętwiała jeszcze... nie mogłam zrozumieć, ani gdzie jestem, ani co się ze mną stało. Ujrzałam się na kanapie wygodnej, z głową wspartą na poduszkach, obłożona niemi... w nieznanym mi pokoju, wytwornie przyozdobionym... Była noc późna... na stoliku paliła się lampka nocna.
Nie dostrzegłam zrazu nikogo... usiłowałam przestraszona pochwycić się, ale napół byłam jeszcze zdrętwiałą, bezsilna, westchnęłam; krzyk wyrwał się z piersi; naówczas poczułam, że mnie ktoś uchwycił silnie za rękę... wyrwałam ją... w mroku spostrzegłam tego człowieka, który, obejmując mnie, szydersko się uśmiechał.
Poczęłam krzyczeć i wołać ratunku.
— A! nie potrafię opowiedzieć wam tych scen... tych męczarni okropnych, nieludzkich, tego urągowiska, na które zostałam wystawiona... Zbrodnia dała mnie w jego ręce... byłam w jego mocy... mógł zabić mnie... a niktby śladu morderstwa nie odkrył... mogłam wołać i krzyczeć, nikt nie słyszał... u drzwi dzikie zwierzęta krzyk mój pobudzał do śmiechów, byłam w więzieniu — zamknięta.
Grobowych kilka dni przewalczyłam, przepłakałam, szukając sposobu wyrwania się z tej niewoli sromotnej. Okna były zakratowane, wychodziły w pusty, ciemny, jakby więzienny dziedziniec... u drzwi zmieniali się ludzie, wyszydzający rozpacz moją... Było to umyślnie dla mnie przez niego przygotowane schronienie, w którem poprzysiągł mnie trzymać, dopókibym — jak mówił — nie przyszła do opamiętania.
Nie jedząc, nie pijąc nic, bom się obawiała znowu tej upajającej trucizny, która mnie trupem oddawała w jego ręce... wynędzniała gorączką, obłąkana prawie... ale nieprzełamana w oporze przeciw temu dzikiemu zwierzęciu — przetrwałam nie dnie, ale wieki nieopisanej męczarni... z której się on naśmiewał tylko...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.