i siły, wyskoczyła w podwórze i padłam, tocząc się ze schodków.
W tej chwili wystrzał z ulicy, wymierzony na Rosyan, obsypał mnie gradem kul. Szczęściem, jedna tylko trafiła mię w ramię, alem nie poczuła bólu, podniosłam się, pobiegłam ku swoim z wyciągniętemi ramionami, wołając ratunku.
O kilka kroków w wyłamanej bramie dziedzińca stała garść mieszczan, nabijając broń. Widząc mnie lecącą, przerażoną, okrwawioną, starszy pochwycił za rękę. Wypytywać pinie zaczęto, alem nie miała siły, ni przytomności do odpowiedzi.
— Na wroga! — wołali drudzy — za nami.
Pałając zemstą i ja zaczęłam krzyczeć:
— Na wroga! — a wychwyciwszy karabin z rąk żołnierza, pobiegłam razem z nimi ku drzwiom, nie wiedząc sama, co robię, jak obłąkana.
Pragnęłam się zemścić, byłam w istocie bezprzytomna, w gorączce. Rosyanie zatarasowali się w tym domu, z któregom ja właśnie uciekła... przypadli nasi z siekierami, drzwi rozbijając, ale zaledwie one padły zrąbane, gdy skryci w korytarzu Rosyanie dali ognia do nas. Kilku z mieszczan pochyliło się rannych, dwóch czy trzech zabito na miejscu, ja wpadłam, wystrzeliwszy, na czele ich pierwsza we drzwi.
Kilka trupów zawalało próg.
Szukałam między nimi jego! jego! zbójcy! jemu kulę chciałam wbić w piersi, i patrzeć na konanie złoczyńcy...
— Helo! — przerwała Ksawerowa.
— Matko — odpowiedziała, zrywając się z pościeli — on mnie zbezcześcił, on się z tego chlubił i naśmiewał mi w oczy.
Potem nie wiem już, com robiła... pamiętam tylko, żem szła na czele oddziału... tłum mnie niósł, żołnierze nasi broń mi nabijali... strzelałam... śmiałam się, płakałam... Przebiegłam tak ulice Warszawy i dopiero na Lesznie w kościele, gdyśmy zamkniętych w nim dobyli, gdy święte progi okryły się trupami, opamiętałam się, oprzytomniałam, opuściło mnie męstwo i siła... zaczęłam płakać... przed ołtarzem obalonym uklękłam, prosząc Boga o śmierć... Wszyscy wyszli, a ja zostałam
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.