które mu hasło powstania przypominały, i powtarzał przez zęby: Niedługo tego będzie! niedługo! my zagłuszymy wasze dzwony i radość zamienimy w jęki!!
W salonie starościna to padała zmęczona na kanapę, to się przechadzała gorączkowo, nieszczęśliwe sługi posyłając na wywiady co chwila. Obładowana precyozami, pieniędzmi, papierami, gotową była do ucieczki tylnemi drzwiami, na pierwszy znak trwogi.
Na drugiem piętrze obraz był wcale odmienny.
W ciemnym pokoiku Julka, której chorobę zdawały się pogorszać dni ostatnie, zrywała się w gorączce, to opadała senna i osłabiona... oddech ciężki zwiastował jakby walkę młodości z chorobą... U łóżka jej w nogach klęczała matka z głową opadłą na stopy dziecięcia, a u poduszek z rozpuszczonym włosem, z obłąkanym wzrokiem, z ręką związaną, przypadła Hela, tuląc dziecinę do siebie. Posłano po lekarzy, ale do jednych dobić się nie było podobna, drugich nie było w domu, inni albo się obawiali wychodzić, lub nie mogli opuścić strwożonej rodziny.
Dla matki i siostry widok tego zbolałego dziecięcia, którego cierpienie przedłużało się bez nadziei, bez ratunku, chyba od Boga, był zaprawdę straszliwy. Ale któż zbada wyroki Boże i znaczenie tych ofiar a cierpień, które On zsyła?
Każde słowo Julki krwawiło im serca, bo wstawała, podnosiła się chwilami, wyprężona, z oczyma żarzącemi i mówiła jakby przytomna przez sen, rzeczy niezrozumiałe nad wiek swój i pojęcie... Widziała coś zdala... rozmawiała z duchami, uśmiechała się do mar jakichś... płakała nad sobą i matką... zdawała się patrzeć na świat z góry, od stóp Bożego tronu.
Wśród tej ciszy ruszyła się, spocząwszy, przebudziła, pocałowała Helę, schyliła do głowy matki, oczy jej znowu zajaśniały blaskiem nieziemskim... poczęła mówić. Głos jej był cichy, spokojny a silny.
— Nie płaczcie — rzekła — nie płaczcie! nie ciągnijcie łzami swemi na ziemię... gdy anielskie skrzydła unoszą mnie stąd w obłoki.
O! nie płaczcie! Matusiu moja... pamiętasz — dodała — gdyśmy na wsi były w Dobrochowie, tę Kachnę,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/154
Ta strona została uwierzytelniona.