Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

powiesić... a więzienie... zniosę. Pal ich dyabli! Jak złodziej ukrywać się nie chcę, a zostać tu w Warszawie muszę.... dałem znać już, iż tu będę do końca. Z więzienia pilnować ich będę, więc siedzę i zostanę.
Sojka pokiwał głową.
— To dobrze — rzekł — zostaniecie, ale nie tu. Niechno się pan jenerał ubiera.
Puzonów spojrzał i posłuszny począł się żywo przyodziewać, narzucił płaszcz, czapkę głęboko na oczy nasunął.
— Dokądże mnie poprowadzisz? — zapytał.
— Masz do wyboru, panie jenerale, trzy miejsca — odparł Sojka — wszystkie bezpieczniejsze, niż tu... u najzagorzalszych patryotów, bo właśnie tam tylko jest pewność, że szukać nie będą.
— A na zamku? — spytał Puzonów.
Sojka się roześmiał, machając ręką.
— Tamby pana Król Jegomość przyjąć pewno nie mógł i nie chciał... i stamtądby też najprędzej was wyciągnięto. Zamku strzeże gwardya miejska... króla tak obwinęli w pieluszki, że się nie ruszy... pilnują go, by nie drapnął do Petersburga...
— Więc w drogę! — zawołał Puzonów — idźmy, prowadźcie!
— Ja was pod rękę wezmę — dodał Sojka. — Do czapki kokardę przypiąć potrzeba, którą w kieszeni przyniosłem... Gdybyśmy się z kim spotkali, nie odzywaj się WMość... po drodze puścimy fusa, że jesteście czeladnikiem ślusarskim, rannym dnia 18 przy Miodowej, to nas przeprowadzą w tryumfie.
Niecierpliwie zżymał się Puzonów.
— Chodźmy.
Starościna z podziwieniem ujrzała wychodzącego Puzonowa, zabiegła mu drogę.
— A to dokąd?
— W świat — uśmiechnął się jenerał — bywaj jejmość zdrowa! Sądzę, że się za to gniewać nie będziesz, iż mnie zabierają... dopiero wolniej odetchniesz...
Starościna w istocie radości ukryć nie mogła, choć chciała udać smutek.
— Ale dokądże? dokąd?