Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.

— Później się waćpani o tem dowiesz — odpowiedział Puzonów — teraz tylko słowo jeszcze... Sojko, przyjacielu, idź precz za drzwi na chwilę, mam do pomówienia z panią i wnet pośpieszę. Minuta czasu.
Zostali sami, jenerał chmurny przeszedł się po pokoju, jakby zbierał myśli, od czego począć.
— To, co waćpani powiem — odezwał się — zadziwi ją, bo ja sam dziwię się, nie poznając w tem siebie... — Wiesz, starościno, rozumiesz ty to... uwierzysz... iż tak jestem głupi, podły, że się w tej kobiecie kocham do szaleństwa.
Ja bez niej żyć nie potrafię.
W początkach sam to brałem lekko, dziś czuję, żem zwyciężony... żal mi, mam zgryzoty... zresztą — kocham się... muszę ją mieć! Ona będzie moją!
— Dajże mi już pokój! Ona cię nienawidzi... ja wiedzieć o tem nie chcę — przerwała starościna — rób sobie, co chcesz, ja się w to nie wdam.
Powtarzam — nienawidzi cię.
— To nieszczęście — rzekł jenerał — ale mnie nie wstrzyma nic. Ona nienawidzi — ja kocham... Zginę, ale ją muszę odzyskać...
— Jakim sposobem? — spytała starościna.
— Najprostszym — rzekł Puzonów stanowczo — więcej wymagać nie może... jestem gotów... gotów — słyszysz? — ożenić się!...
Starościna krokiem się cofnęła, zdziwiona.
— Ty? skądże ci to przyszło?
— Skąd? nie wiem — dodał jenerał — może z tego, żem podobnej do niej kobiety nie znał i nie wyobrażał sobie... Znałem nasze i wasze panie wielkie... no... i takie jak wy, starościno... takiej jak ona... nigdy! Kilka dni przeżytych z nią... okrutnych, bolesnych, upokarzających dla mnie, dały mi ją poznać. Nie powstydziłbym się jej za żonę... to towarzyszka godna żołnierza... to...
— Jenerale — przerwała mu starościna z gniewem prawie — widać, żeś wiele krwi stracił, masz gorączkę, pleciesz tak, żeś do siebie niepodobny.
— Nie mam ani nadziei, ani pretensyi, żebyś waćpani mnie zrozumiała — rzekł Puzonów — to mi wszystko jedno. Chcę tylko, żebyś, jeżeli ją zobaczysz, powiedziała