Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

ode mnie, że mi wstyd mojego szaleństwa, a gotowym je okupić, ofiarowując jej imię moje i rękę... Czy rozumiesz waćpani?
Starościna stała osłupiona.
— Nie żartujesz? — spytała — słowo?
— Słowo uczciwego człowieka — powtórzył jenerał — żenię się.
— Gotówbyś był?
— Jestem gotów.
— Każesz mi to jej powiedzieć?
— Proszę usilnie.
— Ale mi nie uwierzą! Daj mi jakiś znak...
— Znak? — Jenerał obejrzał się po sobie... i żywo zdjął pierścień z palca.
— Oto jest — odparł i obrócił się ku drzwiom, wołając na Sojkę.
— Idziemy. Znasz waćpani tego człowieka, przyślę go tu, aby się dowiadywał... i przez niego dam wam znać o sobie. Jestem w Warszawie kontrabandą, mogę być zagrożony, jutro mi może włożą kajdany... ale pomimo to, jeżeli im się wyśliznę, pozajutro mieć będę lepszą policyę od nich i nie dopuszczę, ażeby mi Helena uszła... Waćpani nad nią straż polecam... reszta później.
— Panie jenerale, musimy iść! — naglił Sojka.
Puzonów podał rękę starościnie.
— Bywaj zdrowa i pamiętaj, że umiem być wdzięcznym, ale potrafię również zemścić się, gdy mnie kto zdradzi... Do widzenia...




LVI.

Jenerał wyszedł ze swymi akolitami. Betina stała z pierścieniem w ręku, rozmyślając.
— Otóż to szczęście ludzkie — mówiła w duchu — gotów się z nią ożenić! Czem na ten los zasłużyła? nie rozumiem.
Ale dobrze! dodała — przekonam teraz siostrę, że tak złą nie jestem.
Porwała szal, zarzuciła go na ramiona i zdyszana wbiegła na drugie piętro.