Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

słowem pociechy i radą? czy mi kto rzucił czem innem, jak w twarz i serce przekleństwem? — Nikt! nikt! wszyscy odwrócili się ode mnie... Igraszka ludzi plunęłam im w oczy, światu... wszystkiemu! Myślisz, żem była szczęśliwą? że, zdrętwiała i pozbawiona czucia, jedną miałam chwilę spokoju?
Ksawerowa spuściła głowę, uczuła się wzruszona litością — łzy z jej powiek pociekły.
— A miałażeś choć chwilę żalu? — zapytała.
— Za późno! — rzekła starościna — kłamać ci nie chcę — za późno. Nie wierzę w nic już, co na świecie jest, jeno w Boga, który mi może przebaczy, bo On jeden rozedrzeć potrafi na pół winy moje i włoży ich połowę na tych, co byli więcej, niżeli wspólnikami moimi — bo sprawcami. Patrz na mnie — rzekła — ja się starzeję... ja w tem piekle przeżyłam lat dwadzieścia... a przez ten czas słyszałam tylko pochlebstwa i fałsze... nic poczciwego od ludzi... Ty pytasz zgryzoty i żalu, ja mam tylko pragnienie zemsty...
I starościna także płakać zaczęła.
Ksawerowa odezwała się:
— Niech cię Bóg sądzi... twoje grzechy to rachunek twój... ale to dziecko, które prowadziłaś do zguby!
Starościna rzuciła ręką.
— A czemuż nie mają wszyscy ginąć ze mną? — Czem ona lepsza?
Winnam — dodała — wyznaję, tak! ale nie pchnęłam nigdy nikogo do zguby. Jeden raz chciałam się pomścić na tobie... tak — na tobie! Myślałam, że jest Córką twoją... tyś mną pogardziła, hańbą rzuciłam ci w oczy.
— Kobieto? i ty się sama do tego przyznajesz?
— Tak — odparła starościna — a z tej winy oczyszcza mnie los... bo ten człowiek z nią się żeni... Ja go znam, on to powiedział i — spełni...
— Więc jest dotąd w Warszawie?
— Był przed chwilą — teraz już nie wiem.
Ksawerowa wstała, wzięła pierścień z rąk siostry... Starościna była tak po raz pierwszy w życiu wzruszona, że uklękła przed nią.
— Siostro! — zawołała — nie rzucaj kamieniem! przebacz mi...