się, błagał, nalegał, ale widząc w ostatku, że woli jej nie złarnie, przyszedł pewnego dnia do Betiny z uwiadomieniem, iż umówił się z księdzem, który przyrzekł wieczorem dać im ślub w oratoryum prywatnem na zamku królewskim. Dzień blizki był wyznaczony. Działo się to w jak najgłębszej tajemnicy. Wieczorem Hela, jak posąg blada, nie pozwoliwszy się inaczej ubrać do ślubu, jak w suknię czarną, nie przypiąwszy wianka ni kwiatu, które z pewnym gniewem odrzuciła, i z przewiązaną, bo niezagojoną jeszcze ręką na temblaku... wyszła na ślub, jakby szła na pogrzeb. W oczach jej niezwykła błyszczała energia.
Wyszedłszy z pokoju swojego, rzuciła się do nóg Ksawerowej z płaczem, prosząc o błogosławieństwo i zaklinając, aby jej towarzyszyła.
Potem udała się jeszcze do gospodarza domu. Był to człowiek prosty, uczciwy, niezbyt łatwy do wzruszenia, ale dobrego serca. Pannę Helenę szczególniej jakoś szanował i kochał. Znalazła go prawie samego, bo z małem dzieckiem tylko.
— Przychodzę po pana — rzekła — jestem sierotą, biedną, o bardzo biedną... nie mam z rodziny nikogo, oprócz opiekunki mojej... Wszakże mi nie odmówicie być świadkiem przy moim ślubie?
Paproński się porwał.
— Co? pani idzie za mąż?
— Tak jest.
— A ślub kiedy?
— Natychmiast.
— Jakto? tak? bez przygotowania się?
— Wesela nie będzie... Świadka tylko potrzebuję, pojedziesz pan, jak jesteś.
Paproński się przeląkł, wymawiał, ale musiał uledz wreszcie.
Powóz, przysłany przez jenerała, stał w bramie.
Nie dając się opamiętać poczciwemu Paprońskiemu, Helena schwyciła go i powiodła. Ksawerowa już na nich czekała na dole. Około powozu wysłany przez Puzonowa Sojko z drugim patryotą tegoż rodzaju zdala straż odbywali.
Kobiety jeszcze były nie wyszły, gdy jakiś dość
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/177
Ta strona została uwierzytelniona.