przytykała i łączyła się z kościołom św. Jana. Tu pusto było zupełnie. Stanęli. Kobiety i Paproński, mający służyć za świadka, wysiedli, Sojka ich prowadził. Zastukano raz, dwa i dwa razy po dwa do bramy, mała furtka otwarła się milcząco. Weszli w jedno z podwórzy zamkowych, tu było ciemno; wszystko się zdawało we śnie pogrążone. Sojka zapalił małą przygotowaną latarenkę i poprowadził ich na galeryę, a potem korytarzem długim i pustym... W milczeniu przeszli schody jedne, zwrócili się, otwarto kilkoro drzwi, przesunęli się przez kilka sal pustych i znaleźli się w małej sklepionej komnacie, przybranej nakształt kapliczki domowej. Mały, ale dość ozdobny ołtarz stał w głębi, na nim paliły się już świece... Ksiądz staruszek, z agendką w ręku, czekał przed ołtarzem w komży i stule.
W cieniu nisz kaplicznych widać było kilka osób... W górze, przez szklane okno loży, zdawała się chwilami bieleć upudrowana głowa i twarz blada.
Gdy suknia Heli zaszeleściała w progu, jenerał Puzonów, stojący u wnijścia, ubrany po cywilnemu, zbliżył się i podał jej rękę. Nie mówiąc do siebie słowa, podeszli do ołtarza.
— To matka moja i świadek mój — odezwała się półgłosem Helena.
Wśród ciszy obrzęd się rozpoczął. Ksiądz staruszek, trochę przelękły, odprawiał go prędko, jakby się przerwania obawiał... niekiedy oczyma mierzył drzwi i wstrzymywał głos, gdy szmer posłyszał. Jąkał się, niedowidział w agendce, ale naostatek dopełniła się uroczystość ze wszelkiemi wymaganemi formalnościami. Drżącą ręką kapłan związane pobłogosławił dłonie.
Odstąpiwszy nieco od ołtarza, przy którym Helena uklękła się modlić jeszcze, jenerał czekał na nią... z twarzy jego widać było radość, niecierpliwość, dumę. Patrzał na tę poważną piękność klęczącą i czuł, że się nią będzie mógł choćby na najświetniejszym pochlubić dworze. Gdy nareszcie po przedłużonej modlitwie Helena wstała, jenerał podał jej rękę i zabierał się prowadzić — ale ona, zlekka usunąwszy dłoń jego, odezwała się, podnosząc czoło z powagą i spokojem:
— Panowie, ten człowiek, którego widzicie, który
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.