mi przysiągł i któremu jam przysięgła, był mi winien ten ślub za popełniony występek... przyszłam tu po to tylko, aby odejść usprawiedliwioną i aby go upokorzyć... ale żyć z nim nie mogę i nie będę.
Przysięgłam... tak! dotrzymam tej przysięgi wierności... nikomu w życiu drugi raz ślubować nic będę i pozostanę mu wierną... ale żoną jego — nigdy!
To mówiąc, zmierzyła, go piorunującym wzrokiem. Jenerał zbladł, zakipiał z gniewu, dwaj jego towarzysze podbiegli i pochwycili go, obawiając się, aby w kaplicy jakiego gwałtu się nie dopuścił; tymczasem Helena uklękła raz jeszcze, chwyciła matkę za rękę i rozkazująco zawołała do Sojki, który stał z latarką u drzwi.
— Prowadź nas nazad!
Jenerał wyrywał się, trzymano go, przyjaciele wymogli przecie, iż dał się uspokoić. Namowy towarzyszów, czy jakieś uczucie dumy, wstrzymały go od napaści, pogoni, nawet od wyraźniejszej odpowiedzi. Śmiał się tylko szydersko.
Tak od stóp ołtarza rozeszli się poślubieni, z podziwem i przestrachem świadków... Jeden ksiądz w początku słowy łagodnemi starał się nakłonić Helenę do przebaczenia, ale ona, pocałowawszy go w rękę, głową tylko potrząsnęła i odeszła.
Sojka, równie przerażony, jak inni, idąc nazad przez korytarze, zataczał się i słaniał... z pod oka patrzał na Helenę... mrucząc...
— Ależ to, panie, kobieta! ależ to historya... a niechże...
Doszli tak wreszcie do powozu, który stał przy bramie; Helena przez uczucie jakiegoś wstrętu i obawy nie chciała doń siąść... poszła do dorożki pieszo. Paproński całą drogę był posępny i milczący, Ksawerowa ściskała ją i płakała. W bramie domu Helena podziękowała świadkowi, który odpowiedzieć jej nie umiał nawet — a sama weszła prędko na górę.
— To mój wieczór godowy! — zawołała, padając, na kolana — to wesele moje.!... wesele sieroty!... ślub jak grób...