— Śpieszy ci się... a jak krzyku narobi i do kozy...
— A chustki! a ręce...
— Broń-że Boże udusim...
— No... na to są u nich doktory, niechno jej dadzą tego lekarstwa, co odmładza...
Rozśmieli się obaj. Cypruś dobył karty zatłuszczone i zaczęli grać w elbika na kredyt.
Byli to podobno ci sami ludzie, których trwożliwa starościna widziała z okien czatujących w ulicy; bo istotnie nie schodzili prawie z przeciwka, szczególniej wieczorami. Na Tłomackiem w rogu stał powóz zamknięty, na którego koźle furman zawsze drzemał. Brano go pospolicie za najemną dryndę, której jakoś szczęście nie służyło, bo jej nikt nigdy nie brał.
Furman znać było ospały, gdyż nawet, jeśli przechodzień chciał nająć, pomruczawszy, odwracał się na drugą stronę, otulał płaszczem i spał znowu.
Ulice pełne były ludu... cała stolica jednym głosem brzmiała: Naczelnik narodu!! Wojska dotąd zwycięskie ciągnęły przez miasto na okopy... na czele ich z dobytym pałaszem jechał konno Tadeusz Kościuszko, ów wybraniec kraju... ukochany, ale smutny i ponury. Laury i zielone gałęzie i wieńce kwiatów rzucano mu pod nogi — uśmiechnął się tęskno, ale z czoła nie schodziła chmura.
Tłum i ścisk wszędzie po drodze, którędy szły wojska, był taki, że kobiety omdlewały — z okien zwisały kobierce, wstęgi, opony, a strojne panie wołaniem i bukietami starały się ściągnąć na siebie oczy — wódz rzadko spojrzał, a rzadziej się jeszcze uśmiechnął...
Aż na zawrocie ulicy... oczy jego padły na tłum i zatrzymały się wryte w jedno miejsce, ręka machinalnie ściągnęła konia, tak, że stanął i spiął się. W rogu kamienicy, przy ścianie, stały w ciżbie dwie kobiety, jedna czarno ubrana, z ręką na temblaku, druga ubogo i skromnie, z twarzą bladą i smętną, z siwiejącymi włosami u skroni.