Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/187

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie mówiąc słowa, pochwycił Dyzmę za ramię i wypchnął go przeze drzwi. Przeszli na Tłomackie.
— Co myślicie, próżniaki i nicponie? — zawołał — długo to tego będzie?
— JW. panie, choćby tego — odparł Dyzma wzruszony niespodziewanem najściem — cóż my zrobimy, kiedy nie wychodzi?
— Nie wychodzi? I teraz jest w mieście.
— W biały dzień, choćby tego JPanie, to niepodobna.
— A wieczór nie wyjdzie, więc...
— Trzeba choćby czekać okoliczności.
— Do sądnego dnia?
— Tego wiedzieć nie można... może i rok trwać, jeśli się do tego baba nie weźmie... Tylko kobiecina jaka poczciwa może ją wywabić... o mroku...
Mężczyzna pomyślał. Dyzmie wskazał oczyma, aby szedł.
— Wywabią ją... ale baczność...
— A już co się tyczy nas, choćby tego... może Jpan być spokojny, że zakneblujem i w powóz ją oddamy, jak się należy.
Nie odpowiadając słowa kłaniającemu się słudze, nieznajomy zawrócił się niecierpliwie i poszedł żywo.
— Ot to, choćby tego, mu pilno! — mruknął Dyzma — a nawet na piwo dziś nie dał... taki czegoś sierdzisty... No! ale jak babę pośle, to się sporządzi jak należy.




LXII.

Ciemno, cicho było w Ksawerowej mieszkaniu. Helena spojrzała na rękę zranioną, jakby pytała, rychło się zgoi i władnąć sobą pozwoli.
— A cóż? — wołała z zapałem do Ksawerowej zamyślonej — a cóż? gdym mówiła wam, że to mąż wielki! że to nie jest człowiek pospolity... czy kłamałam, czym marzyła? Czy serce źle mi naówczas wróżyło? alem tylko spojrzeć nań mogła i — pożegnać.
O! teraz — dodała — stokroć jeszcze więcej chcę dopełnić postanowienia mego... Pójdę, pójdę, walczyć za