Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

ojczyznę... Oddam jej życie złamane... ręka się goi, siła powraca, utrzymam karabin... pójdę z nim! za nim!...
— Zlitujże się — poczęła Ksawerowa — to już tak coś dzikiego a niesłychanego, że ci się chyba z desperacyi zamarzyć mogło. Ani ty tam potrzebna, ani ci to przystoi!
Hela nie odpowiedziała nic, ale znać było z wyrazu twarzy, iż się od zamiaru odwieść nie dała.
— O! jak mi się dziś — rzekła po chwili — ta myśl uśmiecha! Wszak on będzie wojskami dowodził. Mnie nikt nie pozna... będę go zasłaniać i bronić... zginę w jego oczach śmiercią bohaterską. Nie jest-że to stokroć słodszem, niż gnić w tem życiu bez nadziei i przyszłości?
Ksawerowa głową tylko i ramionami wzruszyła, nie chcąc się już sprzeciwiać, wzięła to za marzenie tak dziwne i niepodobne do spełnienia, iż się go nawet nie lękała. Rozmawiały o rzeczach obojętnych, gdyż matka starała się umyślnie zwrócić do innego przedmiotu, gdy we drzwiach zaszeleściała suknia kobieca. Nieznajoma całkiem twarz ukazała się przez drzwi pół otwarte.
Była to kobieta niemłoda, twarzy niemiłej, ruchliwej, konwulsyjnemi jakiemiś minami zeszpeconej. Zaraz z progu, wyciągnąwszy szyję, obejrzała niespokojnie izdebkę, osoby w niej znajdujące się... skłoniła się bojaźliwie, zaczęła na sobie suknię szarpać i poprawiać... oglądać, krygować... dygać i śmiać się.
— Wszak panna Helena? — spytała, patrząc na ranną.
— Ja jestem, albo raczej byłam nią — odpowiedziała, zbliżając się, Helena — bo teraz wyszłam za mąż.
— Ale... wychowanka pani Ksawerowej?
— Tak jest, moja...
Przybyła pani zamilkła... szukała czegoś w woreczku, spuściła głowę, podniosła oczy, odkaszlnęła, podeszła krok i szepnęła Helenie do ucha:
— Dwa słóweczka... pod sekretem!
— Przed matką moją ja nie mam tajemnic — zawołała, cofając się, Hela.
— Ano, jeśli tak... to bardzo ślicznie, bardzo ślicznie...