Tu zatrzymała się, poczęła znowu się krzywić, miotać i wykrztusiła prędko a cicho.
— Pewna osoba, którą los pani żywo obchodzi — tak, żywo obchodzi — powtórzyła śmiejąc się — życzy sobie dla nader ważnego interesu... nader ważnego! widzieć się z panią... natychmiast! natychmiast! Jest tego pilna, pilna potrzeba... a ja panią zaprowadzę... trzy kroki...
Helena spojrzała na matkę, matka na nią. W obu ta kobieta wcale nie obudziła zaufania, sam jej pośpiech i niepokój podejrzenie wywoływał.
Helena zrazu nie umiała nawet nic odpowiedzieć. Przyszło jej na myśl, że choć nie dosyć trafny był wybór posłańca, wzywano ją może... do tajemniczej matki... do tej, która ją raz ucałowała... ze łzami. Ale mógł też to być zarówno podstęp pana jenerała. Zawahały się.
Matka byłaby pewnie użyła swej towarzyszki, już przynajmniej z twarzy znanej Ksawerowej.
Wdowę tknęło w serce, jakby przeczucie. Odwiodła Helę na stronę i rzekła jej po cichu:
— Zaklinam cię, proszę, nakazuję, nie idź...
Tymczasem posłannica bardzo niespokojnie rzucała oczyma, kaszlała, udawała obojętną, ale widocznie była pomieszana i niecierpliwa.
— No jakże, idziemy? prawda? idziemy! Trzy kroki, niedaleczko... a ja już zaprowadzę i odprowadzę i proszę się tylko niczego nie lękać... Niech pani się ubierze i... ot, idźmy.
— Nie — odpowiedziała Helena — widzisz pani rękę moją, jestem ranna, nie mogę wyjść, mam siostrę chorą... Osoba, która się mną interesuje, raczy sama nas odwiedzić, może być pewną, że tu nikogo nie znajdzie.
— Ale ona wychodzić nie może! — żywo przerwała nieznajoma — pani źle czynisz... słowo daję, pani na tem wiele, wiele stracisz... Pani się nie wiedzieć czego boi...
— Ja się niczego nie lękam, a pójść nie mogę...
— Ale my tu mamy powóz, to pół godziny czasu.
— Upewniam panią, że nie pójdzie — dodała Ksawerowa — to próżno...
— Śmieszna rzecz! szepty! narady! niedowierzanie! Czegoż się panie obawiają... ja jestem osobą też uczciwą.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/189
Ta strona została uwierzytelniona.