Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.

— Sądzę, że rozwaga własna najlepiej panią uspokoi — rzekła staruszka i, ukłoniwszy się nieutulolonej, odeszła.




LXIV.

Wdowa, po wyjściu nieznajomej kobiety od niej, przez ciekawość chciała zobaczyć, w którą się uda stronę ta tajemnicza posłanka; otwarłszy więc okno, pilnowała. Starościnę po ubraniu i po chodzie poznała; była więc mimowolnym świadkiem całej sceny porwania. Spostrzegła, iż za nią idąca chciała mu zapowiedz. Nie mogła wątpić, iż zasadzka, w którą starościna wpadła przez omyłkę, przygotowana była na Helenę. Krzyknęła z podziwu i oburzenia.
— Helo! — zawołała — a! to była zdrada! patrz! Starościnę, która wyszła w tej chwili, zamiast ciebie porwano.
Obie kobiety, żywo zajęte wypadkiem, zbiegły na pierwsze piętro i dowiedziały się od sługi, że starościna istotnie wyszła przed chwilą. Nie było więc wątpliwości, iż szczęściem tylko uniknęła Helena jakiegoś podstępu, o który nie posądzała kogo innego, tylko Puzonowa.
Trwoga i zamieszanie, wzniecone tą przygodą, jeszcze się nie uspokoiły, gdy, jakby naumyślnie tego wieczora wszystko się razem zbiegać miało, weszła szybko kobieta, która niedawno towarzyszyła poważnej niewieście (za matkę Heleny uważanej przez Ksawerową).
Wbiegła ona drżąca, z obawą, oczyma śpiesznie rozglądając się po mieszkaniu, a widząc dwie kobiety strwożone i pomieszane, w pierwszej chwili odezwać się nie śmiała. Z pośpiechu jej i wyrazu twarzy wnosić było można, iż przychodziła także z poselstwem ważnem.
— Znajdujesz nas, dobra pani — odezwała się, śpiesząc na powitanie jej, Ksawerowa — w trwodze i niepokoju z powodu wypadku, który się stał przed chwilą.
— A! cóż się stało?
— Niema pół godziny, przybyła tu jakaś nieznajoma kobieta, domagając się od Heleny, aby z nią natychmiast szła dla jakiegoś tajemniczego interesu, nie cierpiącego